Peron na stacji Modlin |
Stojąc w kolejce na lotnisku Ciampino spotkaliśmy panią Wiesię z Kielc, która na trasie Rzym-Modlin była już "oblatana" i obiecała, że nas do Warszawy pokieruje.
Tym
razem wśród pasażerów nie przeważały zakonnice, lecz młodzi Włosi, którzy
lecieli zobaczyć Polskę - czyli jeden z najlepiej rozwijających się krajów UE.
Startujemy
i pilot zapodaje: "Szanowni Państwo, witamy na pokładzie samolotu linii
Ryanair lecącego z Rzymu Ciampino do Warszawy Modlin. Czas lotu 2 godziny i
pięć minut".
Mija
1,5 godziny z hakiem i pilot znowu mówi: "Szanowni Państwo przelatujemy
właśnie nad Warszawą". Pomachał skrzydłami. Obejrzeliśmy Wisłę z góry i
lecimy dalej. Pod nami same pola pięknie zaorane, wspaniałe lasy, rzeka się
wije. Bez wątpienia lotnisko Modlin wybudowano ze względu na te walory
widokowe.
W
pewnym momencie Włoszka obok mnie się pyta: "A ta Warszawa to naprawdę
istnieje?". "No tak, od kilku wieków. Tylko się teraz trochę
rozciągnęła." - odpowiadam jej.
W
końcu wylądowaliśmy w tej Warszawie Modlin. Pilot powiedział, że 5 minut przed
czasem, ale pani Wiesia z Kielc, która na tej trasie była dobrze oblatana,
stwierdziła, że się spóźnił 15 minut, więc lepiej żebyśmy lecieli.
No
to złapaliśmy walizki, wypadliśmy z samolotu i lecimy za panią Wiesią z Kielc.
Ja, chyba z 15 Włochów i jeszcze grupka jakiś Azjatów się do nas doczepiła.
Wpadamy
na lotnisko, kupujemy te bilety po 15 złotych. Pani Wiesia z Kielc krzyczy:
"Lecimy, lecimy! Bo autobus na nas nie poczeka!"
Wpadliśmy
do autobusu: pani Wiesia, ja za nią, za nami Włosi i na końcu Azjaci. Autobus
ruszył i dowiózł nas na stację Modlin. Pani Wiesia znowu: "Lecimy, lecimy
bo pociąg nam odjedzie sprzed nosa!".
Wpadamy
na stację Modlin, a tam wielkie schody - te, które widzicie na zdjęciu.
Większych i bardziej stromych już wybudować nie mogli. Walizki w rękę i biegiem
na wyścigi do pociągu. Wpadamy do środka i próbujemy ustalić dokąd ten pociąg
jedzie. Konduktor mówi nam, że na stację Warszawa Wschodnia. "A czy jedzie
przez Centralny?". "Nie". "A co jedzie przez
Centralny". "Nic". I się uśmiecha...
Wytłumaczył
nam, że aby dojechać do centrum miasta, najpierw należy dojechać do Warszawy
Gdańskiej, później przesiąść się w metro i trzy stacje do Centrum. Tłumaczymy
to Włochom, a oni robią wielkie oczy i pytają:
"Dlaczego,
żeby dojechać do Warszawy, musimy jechać teraz pociągiem do Gdańska i później
przesiąść się w metro i wrócić?" No tłumaczymy biedakom, że nie chodzi o
Gdańsk, ale o stację Gdańską. W końcu dali się namówić, aby rozstać się z panią
Wiesią z Kielc, wysiąść z naszego pociągu i poczekać na drugi. Bluzgali przy
tym donośnie. Ja z nimi...
Azjaci
zostali...
Dodam
tylko, że żadnej informacji ani po polsku, ani po angielsku. Nic. Koniec języka
za przewodnika.
Jedziemy
wreszcie z panią Wiesią na Wschodnią - ona do Kielc o 15.58, ja do Łodzi. Pani
Wiesia mówi: "Poprzednim razem też z kobietą z Łodzi jechałam i pociąg jej
uciekł. Niech pani szybko leci!"
Dojeżdżamy
w końcu na Wschodnią na peron 3. Pani Wiesia krzyczy: "O mój pociąg
jeszcze stoi! No to lecę!". Złapała walizkę, wyskoczyła z wagonu i
poleciała przez tory na peron 4.
No
to ja też złapałam walizkę, wyskoczyłam i zobaczyłam, że pociąg do Łodzi o
16.01 odchodzi z peronu 1. No to biegiem po schodach w górę i w dół.
Wyskakuję
na peron, a tam konduktor gwiżdże. No to macham do niego i krzyczę. A on macha
do mnie i krzyczy: "Baj! Baj". Jak go dopadłam, jak na niego
ryknęłam. A on do mnie: "Dobrze pani robi to bieganie po schodach, ma pani
figurę". Myślałam, że go zdzielę walizką. Potem chodził i się głupio
uśmiechał.
Oczywiście
nie miałam biletu... Ale nie zapłaciłam kary, bo pani Wiesia z Kielc
poinstruowała mnie, że mam pokazać bilet z Modlina i powołać się na niemożność
zakupu.
Pociąg
do Łodzi wreszcie ruszył... Tym razem planowo miał jechać 2 godziny i 40
minut... (poprzednim razem jeździł 2 godz. 20 min., a w głębokim komunizmie
nawet 1 godz. i 54 min). Stanął w Skierniewicach i czekał ponad 15 min, potem
szerokim łukiem ominął Widzew przez Olechów i dojechał wreszcie na Kaliską z
opóźnieniem, trochę przed 19.00.
Nie
będę pisać komentarza. Wystarczy, że powiem, iż w ciągu 5 dni muszę pojechać do
Warszawy jeszcze dwa razy... No i wrócić do Modlina, żeby odlecieć.
Dobrze,
że pani Wiesia z Kielc była taka oblatana bo do tej pory w puszczy modlińskiej
bym biwakowała...
Ja
z walizkami po schodach mogę sobie jeszcze polatać - ale pomyślcie o osobach
starszych, chorych, niepełnosprawnych lub matkach z dzieckiem...
Agnieszka Zakrzewicz, kwiecień 2014